Wczoraj, po raz drugi w życiu, tym razem zupełnie świadomie i dobrowolnie, filcowałam :)
Kiedyś, bardzo dawno temu, udało mi się sfilcować czerwony sweter mojej mamy (po tym zabiegu był już nawet na lalkę za mały). Ale kto by 25 lat temu chciał z tego powodu warsztaty robić ;)
A teraz robią. I ja na takich warsztatach byłam. Filcowaliśmy wszystko metodą "na mokro". Przez ponad 6 godzin. Z tej okazji więc, oprócz tego, co ufilcowałam, została mi jeszcze jedna pamiątka - obłażąca skóra na dłoniach ;)
Ale warto było!
Moje pierwsze kulki (na przykład do biżuterii):
Zrobiłam z nich breloczek do kluczy:
Kolejny placek z mokrej wełny, o średnicy ok. 30 cm:
I to, co powstało z placka, było już o 2/3 mniejsze:
I na koniec taka pokraka mi wyszła...
...z kotkiem na klapie (całość wygląda jak z jednego kawałka, bo nic nie jest zszywane):
A pani, prowadząca warsztaty, to i inne cuda z wełny potrafi zrobić:
Podsumowując filcowanie, to marzy mi się, żeby jeszcze takie coś Mikusi ufilcować :)