...chce mi się wyszywać, a nie mam kiedy :(
Dzień coraz krótszy. Wracam z pracy, z popołudniowej zmiany, i jest już ciemno. A mi już coraz trudniej haftować przy sztucznym świetle - szybko meczą się oczy.
Z sentymentem wspominam czasy hurtowej produkcji hafcików. Kiedy to było...;)
Właśnie skończyłam kolejną metryczkę. Drugą, identyczną, dla tej samej koleżanki, co poprzednio, tylko dziecka innego :)
Ale zachciało mi się coś zmienić...
Wysiliłam szare komórki, poszperałam w zgromadzonych zbiorach gazetek robótkowych i wyhaftowałam pięknego, małego motylka. Bardziej proporcjonalnego, nie tego, jak ten na schemacie (jest wielki, jak głowa dzidziusia ;). Zadowolona z pracy, metryczkę wyprałam, wykrochmaliłam, poprasowałam i wysłałam koleżance zdjęcie gotowego dzieła. I co? I lipa. Ona woli tego wielkiego motyla...Uparła się i koniec.
Zła, jak osa (na siebie i na nią) wyprułam małego motylka i w jego miejsce wcisnęłam tego kolosa. Musiałam też zamaskować, rozciągnięte po poprzednim motylku, kratki w aidzie, co nie okazało się wcale takie proste. Proporcje na metryczce nieco się zaburzyły, ale trudno. No i od nowa pranie, krochmalenie, prasowanie...
Mam tylko nadzieję, że gdyby nie ta opowieść, to nikt by się nie zorientował, jakie miałyśmy przygody - i ja, i metryczka ;)
I to by było na tyle :)